sobota, 17 maja 2014

dziękuję

Patrząc na statystyki bloga jestem naprawę szczęśliwa, bo mimo,że opowiadanie dawno się zakończyło wy tu wchodzicie, dziękuję!

 Teraz zapraszam na madness, myślę,że się wam spodoba xx


niedziela, 16 lutego 2014

Więc...

Heeeej, ktoś tu jeszcze jest?

Dostaję masę wiadomości o to czy będzie II część. Nie,kochani. Nie będzie,ale nie martwcie się!
Będę na blogu MADNESS.
Wiem,że jest dopiero prolog,ale nie mam czasu by je pisać.
Szkoła,ugh.
Ale zawsze, gdy mam chwilkę to staram się coś z tym zrobić.
Bądźcie cierpliwi.
Kocham was bardzo mocno.

Ps. Dziękuję za masę miłych komentarzy.  xx

niedziela, 9 lutego 2014

Epilog


Każdego ranka sprawdzam telefon i mam nadzieję, że on się odezwie.

 Już od roku ogarnia mnie ta sama pustka i rozpacz. 
On już nie wróci, a ja przez cholerne 365 dni żyłam nadzieją. 
Tylko nadzieją.
Wspomnienia wracają, a ja czuję się torturowana. 
I wiecie, co jest najgorsze?
 Wszystko to straciłam jednego dnia. 
Podczas jednej cholernej godziny.
Justin zabrał ze sobą wszystko, a mi zostawił tylko złamane serce. 
Dziękuję, Bieber, miło z twojej strony. 

Smutne jest to, że osoba, która była dla ciebie całym światem tak po prostu odeszła, pozostawiając pustkę w twoim życiu, a tej pustki nic nie jest w stanie wypełnić.
 Przez pierwszy miesiąc nie byłam obecna tylko ciałem. 
Wtulałam się w poduszki, popłakując cicho i nawet głupie komedie romantyczne nie poprawiały mi humoru, moje ulubione lody malinowe tego nie robiły, co oznaczało, że było źle. 
Chwila było beznadziejnie.
 Rodzice byli załamani i cały czas powtarzali, że nie mogą patrzeć na to jak cierpię. 
Ja po prostu umierałam z tęsknoty. 
Moje jedno serce, 7 litrów krwi,206 kości, 5 i pół miliona czerwonych krwinek oraz 60 trylionów DNA mówiło, że za nim tęskni. 
Pamiętam dzień, w którym moja mama powiedziała, że tak nie da się żyć. 
Zadeklarowała, że muszę iść na studia i koniec, że to będzie początek nowego życia.
 Nie chciałam go.
 Chciałam tylko leżeć i płakać, nic więcej. 
Nie wiem, w czym miał miały mi pomóc studia, przecież to nic nie zmieni, ale stało się. 

***
Siedziałam na łóżku w moim akademiku, który dzieliłam z Isabell, ona też cały czas mnie wspierała. I byłam jej za to naprawdę, naprawdę wdzięczna. Cierpiałam nadal po prostu zmieniłam otoczenie. Ale rozumiała mnie jak nikt inny. Pomagała mi z tego wyjść.  W nocy miała być jakaś impreza, na którą Isabell musiała namawiać mnie chyba tydzień, ale zgodziłam się. Ona nigdy nie przegapi żadnej imprezy,nigdy. To był jej sposób na „terapię”. 

Twierdziła, że nowy chłopak może zastąpić Justina. Nie, to niemożliwe. Próbowałam nie wyglądać jak zombie, a to ciężkie, gdy przepłakało się tyle nocy. Leżałam na swoim łóżku czekając aż wróci. Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi, szybko wstałam z łóżka i ruszyłam w ich stronę, spodziewając się,że zobaczę w nich niską blondynkę.  Cicho zaskrzypiały, gdy je otworzyłam. Podniosłam wzrok i zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka. Moje serce zaczęło bić jak szalone.
-Myślę, że nie za wszystko da się przeprosić, nie wszystko można wybaczyć, nie wszystko da się naprawić, ale wszystko można zaczął od nowa. 
Wtedy zrozumiałam, że uczucia biorą górę i pozostają w naszym sercu na zawsze.  Nie ważne jak bardzo chcemy je zmienić czy o nich zapomnieć. Nie mogłam go nienawidzić nawet jakbym bardzo próbowała. 
 To byłoby niemożliwe.


***

Więc oficjalnie… Impossible się zakończyło. Yeah, dotrwaliście do końca!
Wiem, że wasze kochane serduszka ledwo wytrzymały ostatni rozdział więc musiałam to naprawić.
Dziękuję wam za te cudowne 6 miesięcy. Wow, 6 miesięcy. Niesamowite.
Zostawiliście tu prawie 900 komentarzy i 82 tysiące wejść. Nie mogę opisać tego jak bardzo wdzięczna jestem.
Dziękuję, że ze mną byliście i czekaliście na rozdziały. Eh, nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Kocham was bardzo, bardzo mocno.
Postanowiłam, że będę pisać drugie opowiadanie MADNESS. Cały czas je piszę, ale będę je publikować później, ale mam nadzieję, że warto czekać. Miło byłoby gdybyście przeczytali prolog i zostawili komentarz. Xx
Będę tu czasami wpadać i sprawdzać co i jak.
Więc… to chyba na tyle. Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję za wasze wsparcie -@kissrauuhl
Trzymajcie się  

piątek, 7 lutego 2014

Thirty Five- ostatni

Caitlin
Cały czas było mi gorąco, a moi rodzice nie wiedzieli, co się ze mną stało. Nie dziwię się ja sama byłam w takim stanie, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Moje nastroje zmieniały się natychmiastowo. Raz trzęsłam się i nie mogłam wypowiedzieć ani słowa, a za drugim razem powtarzałam cicho ”będzie dobrze, będzie dobrze”.  Byłam cholernie przestraszona i bałam się o Justina. Nawet nie myślałam, co robię, a co najgorsze nie wiedziałam co robi teraz on.
-Tyler?- Wyszeptałam do telefonu- Jesteś tam?
- Jadę do ciebie z Isabell, po drodze ci wyjaśnimy – wtedy szybko się rozłączyłam, jakby to coś zmieniało i tak będę musiała poznać prawdę. Nie mogę tego odwlekać.
Setki scenariuszy pojawiało się w mojej głowie. Z każdą chwilą pojawiały się gorsze. Zamknęłam oczy i za wszelką cenę próbowałam się ich pozbyć, ale moje starania szły na marne. To jak koszmar, powracający w każdej chwili.  Myślałam, że zaraz coś zniszczę, bo niepewność zamieniała się w złość i na odwrót.
Obiecuję, że jeśli ktoś mi czegoś nie wyjaśni…
-Spokojnie, Caitlin. Justin jest odpowiedzialny- mama próbowała mnie pocieszyć.
Tak, on jest. Inni nie. A co jeśli… miał wypadek? Co wtedy? Nie, nie, nie nic z tych rzeczy. Nadal chodziłam w kółko, próbując pozbierać myśli.
Isabell wysłała mi smsa, że są już pod moim domem. Szybko zabrałam swoją torbę z podłogi i założyłam skórzaną kurtkę poczym wybiegłam mrucząc do rodziców, że będziemy w kontakcie. Nie chciałam by moja nerwowy nastrój udzieliła się także im. Ja sama zbyt bardzo się denerwowałam, a nawet nie wiedziałam, co się stało. Chwila, modliłam się o to by nic się nie stało. Minuty zdawały się być godzinami, a każda sekunda niepewności była jak wieki w męczarniach.
Szybko otworzyłam drzwiczki samochodu Tylera i wręcz zaczęłam błagać o jakiekolwiek wyjaśnienie. 
- Powiedźcie mi coś, bo zaraz eksploduję- powiedziałam, zapinając pasy na tylnym siedzeniu.
Isabell przełknęła ślinę.
-Nie jest dobrze, Cait.
Miałam choć miała nadzieję ,że mnie uspokoi, a ona powiedziała „nie jest dobrze”.
Mój żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, a ręce zaczęły drżeć. Nie będę wspominać nawet o tym, że moje ciało zesztywniało.  Nie powiedziałam nic. Wiedziałam, że Isabell będzie kontynuować. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się w górę i w dół.
-Z tego, co wiem, Justin musiał się z kimś…spotkać. W magazynie za miastem wybuch pożar. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
-Proszę, powiedź, że go tam nie było . Błagam- zaczęłam.
Isabell nie powiedziała już nic tylko ułożyła usta w wąską linię.
Chwila, przecież to nic nie znaczy. On tam tylko był. Tylko był, może nic się nie stało. Powtórzyłam to zdanie w swojej głowie miliony razy. Teraz dla odmiany czas pędził zbyt szybko.
Samochód zaczął się powili zatrzymywać i Tyler zaparkował na jakimś poboczu. Natychmiast wybiegłam z samochodu, zanim ktokolwiek mógłby mnie zatrzymać. Musiałam wiedzieć, co się stało. Dookoła było mnóstwo ludzi, zbierali się w jakieś grupki.  W ogóle nie wiedziałam, o co chodzi i co robić. Spojrzałam na budynek w oddali. Dzięki Bogu już nie płonął, zdawało się, że straż pożarna skończyła swoją pracę. Nie wiedziałam czy to dobrze czy źle. W tym momencie nic nie wiedziałam. W desperacji uszczypnęłam się w ramię sprawdzając czy nie śnię. Nie, ten koszmar dział się naprawdę. Przedzierałam się przez tłum próbując go odnaleźć. Nigdzie go nie było. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam pięści. Muszę dać radę, Justin by się nie poddał.
Podeszłam do mężczyzny w stroju strażaka.
-Przepraszam czy nie widział pan chłopaka? Miodowe włosy, brązowe oczy, mniej więcej pana wzrostu?- Każde słowo z ogromnym trudem opuszczało moje usta.
Brzmiałam tak jakbym zaraz miała się udusić.
-Przykro mi panienko, wszyscy opuścili już…
Odwróciłam swoją głowę by na niego nie patrzeć. Łzy zaczęły napływać do moich oczu. Mężczyzna spuścił wzrok i ponownie zajął się swoją pracą, w której mu przeszkodziłam.
Nadal przedzierałam się przez tłum mając nadzieję, że go znajdę. Cały czas spoglądałam w każdą stronę cicho modląc się o to zobaczyła jego jasnobrązowe włosy.  Kilka razy zapytałam napotkanych ludzi czy go widzieli. Żadna z odpowiedzi nie usatysfakcjonowała mnie i to było straszne, ale nie dopuszczałam do siebie złych myśli, nie mogłam się teraz załamać. Moje nogi zaczęły boleć, ale teraz to było najmniej ważne. Nawet nie wiedziałam, że Isabell i Tyler są gdzieś za mną. Usiadłam na ziemi i wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Moja przyjaciółka lekko dotknęła mojego ramienia, ale w jej oczach był strach, smutek i ból.
-Gdzie on jest?- Zapytałam bardzo cicho.
Musiałam powstrzymywać się od płaczu. Moje myśli w tej chwili wariowały. Nawet nie mam pojęcia jak to opisać. Byłam przerażona i sparaliżowana. Sparaliżowana i przerażona i tak w kółko. Teraz byłam tak bardzo zaszokowana, że nie byłam w stanie się poruszać. Isabell mówiła coś do Tylera, ale nie byłam w stanie nic usłyszeć, wzięłam głęboki oddech.
-Caitlin wszystko dobrze? O mój Boże jesteś blada- teraz zwróciła się do Tylera- Ona jest blada!
Czułam, że zaraz stracę przytomność, bo pojedyncze czarne kropki pojawiały się w mojej podświadomości. Nie, nie, nie. Potrząsnęłam głową i pozbyłam się ich, nie mogłam teraz zemdleć. Ponownie wzięłam głęboki oddech. Będzie dobrze. Myśl, że mogę go stracić była niedoniesienia.
-Już jest ok- rozejrzałam się dookoła, nie będą sama pewna czy powiedziałam prawdę - Gdzie jest Tyler?- Choć na chwilę oderwałam się od myślenia o Justinie.
Isabell pomogła wstać mi z trawy i uśmiechnęła się szeroko.
-Myślę, że tam- odwróciła moją głowę do tyłu.
Chłopak, dla którego tu byłam znalazł się. Łzy radości pojawiły się w moich oczach, natychmiast pobiegłam do Justina. Nie mogłam się opanować i cały czas sprawdzałam czy jest prawdziwy ,czy nie śnię. Bałam się, że po prostu zniknie.  Tak, był prawdziwy. Wtuliłam się w niego mocno i nigdy nie chciałam go opuścić. Nigdy. Szlochałam cały czas nie mogą się opanować. Justin mocno przytulał mnie do swojej klatki piersiowej. Zacisnęłam palce i ocierałam swoje łzy. Zauważyłam, że przemoczyłam szarą bluzę Justina. Gdy na moment opanowałam łzy spojrzałam na jego twarz. Była gdzie niegdzie była pokryta czymś czarnym i kaszlał, co chwilę, pewnie zakrztusił się dymem po pożarze. Miał też kilka małych zadrapań.
-Nic ci nie jest? Cholera Justin, to była najgorsza godzina w całym moim życiu!- Byłam pewna, że gorsza już nigdy nie nastąpi. Nadal nie mogłam się nacieszyć jego widokiem, choć bałam się, że to tylko początek złego.
-Jakim cudem ty- pokazałam palcem na magazyn- przecież to się paliło!
Mojej radości nie można było opisać, naprawdę miewałam już najgorsze myśli. Nie wiem jak on to robił, że zawsze wychodził ze wszystkiego cało.
- Też się cieszę, że cię widzę- zaśmiał się.
Miałam wrażenie, że nie chce o tym mówić, może musiał walczyć o życie? Łzy znów pojawiły się w kącikach moich ust. O nic więcej nie zamierzałam go pytać, liczyło się, że był tu bezpieczny.
Nawet w jednej z najtrudniejszych chwili mojego życia umiał mnie rozśmieszyć.
- Nie wiesz jak bardzo się martwiłam- znów wtuliłam się w jego ramiona, teraz byłam bezpieczna, on też.
Nic nie powiedział.
***
-Przyrzekam, że myślałam, że umrę z bólu.
-Nawet tak nie mów-pogładził mnie po włosach.
Teraz wszystko wydawało się takie proste, był tu ze mną. Był bezpieczny. To dwie rzeczy, które się dla mnie liczyły.
Justin usiadł na wzniesienie, zrobiłam to samo, cały czas się do niego przytulając jakby od tego zależało moje życie.
Przez kolejne piętnaście minut nie odezwał się. Nie mówił nic. Kompletnie nic. Czasami miałam wrażenie, że muszę przypominać mu o mruganiu. Gdy w końcu się odezwał nie były to słowa, które chciałam usłyszeć.
-Mogę Ci przyrzec, że gdybym mógł cofnąć czas, dziś nie znałbyś nawet mojego imienia.

To zdanie było jak cios w serce, co on wygadywał?
-S-słucham?- Jąkałam się.
-Byłaś najlepszym, co mnie w życiu spotkało i zawsze będziesz-powiedział wpatrując się w jakiś punkt w oddali.
BYŁAŚ?!
-Czy ty ze mną zrywasz?- Mój głos drżał.
Justin dotknął mojego policzka i patrzył w moje oczy.
-Sprawiłaś, że się uśmiechałem za każdym razem, gdy o tobie pomyślałem, wciąż będę to robił.- kontynuował ignorując moje pytanie- Byłaś tą, która zawsze mnie wspierała- trzymałam się za głowę i próbowałam się nie rozpłakać- Nie jestem idealny, ale…
-Nie musisz być idealny chcę żebyś był mój.
Kompletnie mnie ignorował.
-Ale zawsze ze mną byłaś i mnie wspierałaś ,ale to czym się kiedyś zajmowałem nie da mi spokoju. Przeszłość zawsze wraca. Wracają problemy. Nie ważne jak będę chciał zostać, muszę odejść.
-Odejść? Ty chyba oszalałeś?! Po tym wszystkim tak po prostu…- łzy spływały po moich policzkach-tak po prostu odejść.
-Caitlin nie raz byłaś o włos od śmierci.
-Proszę nie rób tego- szepnęłam cicho.
- To dziś uświadomiło mi tylko, że zawsze będziesz w niebezpieczeństwie.
-Przecież nic mi się nie stało!- Próbowałam się bronić.
-Chciałbym być kimś, kto na ciebie zasługuje.
- Możemy to naprawić…wtedy daliśmy radę, dlaczego teraz nie…
-Bo to koniec Caitlin, koniec.
W ogóle go nie słuchałam, jestem pewna ,że gdybym to zrobiła rzuciłabym się na niego i nigdy nie puściła.
- Czasami dobrzy ludzie dokonują złych wyborów, ale to nie znaczy ,że są źli. To oznacza, że są ludźmi,J ustin- z każdą sekundą traciłam nadzieję na to, że to cokolwiek zmieni, ale nie mogłam go stracić. Nie mogłam.
Justin zacisnął szczękę.
- To niczego nie zmienia.
-Nigdy nie kochałam kogoś tak bardzo jak kocham ciebie.
-Nie rozumiesz, że to jedyny sposób na to byś miała normalne życie? Bez tego wszystkiego?- Zatrzymał się na chwilę i oblizał wargi- beze mnie.
Widziałam w jego oczach pustkę, w oczach, w których wcześniej widziałam cały świat.
 Nie płacz. Nie płacz.Nie płacz. Kurwa. Łzy nadal spływały po moich policzkach, jakby miały robić to do końca mojego życia.
Widziałam, że Justin chciał coś powiedzieć, ale tylko przegryzł wnętrze policzka.
-Więc to koniec…tak się to wszystko skończy?- Syknęłam.
Moja rozpacz zamieniła się w złość. Justin podszedł do mnie bliżej. Dotknął ręką mojego policzka i lekko pocałował mnie w czoło.
-Pamiętaj, byłem tu dla ciebie.
Część mnie chciałaby się odwrócił i powiedział, że to był jakiś chory żart. Choć wiedziałam, że tak nie będzie, że może uda nam się poskładać moje połamane serce, które tak bardzo w tej chwilii zranił. Założył na głowę kaptur i wsunął ręce do tylnych kieszeni.
 Odszedł.
Zostawił mnie tu samą.
Nie potrzebował pistoletu by mnie zabić, wystarczyło, że odpowiednio dobrał słowa.
Zaufanie, zrozumienie, akceptacja, nadzieja, wsparcie to wszystko odeszło wraz z nim, ale zapomniał zabrać najważniejszego. Mojej miłości do niego.
________________________________________
Nie chcę się teraz rozpisywać :) Mam dla was jeszcze epilog, który dodam w niedzielę, zajrzyjcie.
Wow, jesteście w szoku?

czwartek, 30 stycznia 2014

Thirty Four


NOTKA POD ROZDZIAŁEM JEST BARDZO,BARDZO WAŻNA :) 
Caitlin
- Błaaagam Cię, Isabell.
Nie opowiadaj znów tej historii- wyszeptałam błagalnym tonem.
-Zanudziłam cię?- Zaczęła pić colę przez słomkę.
-Tak, kiedy opowiedziałaś to po raz tysięczny- westchnęłam.
-Przepraszam?- Przewróciła oczami.
Oparłam głowę o dłoń i przyglądałam się widokowi zza okna. Siedziałam na miękkim krześle w jakiejś przytulnej kawiarni słuchając tych samych opowieści mojej przyjaciółki. Może stanie się cud i jakoś się stąd wyrwę. To nie tak, że nie lubiłam spędzać z nią czasu. Kochałam to. Po prostu nie miałam ochoty słuchać tej samej historii po raz kolejny i kolejny, i kolejny, a Isabell bardzo lubiła ją opowiadać. Kilka razy dziennie. Dzwonek przyczepiony do drzwi wejściowych zabrzęczał, co oznaczało, że właśnie ktoś wszedł do środka. Moje modlitwy zostały wysłuchane? Podniosłam głowę i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zdziwiłam się, bo był tu Justin.
-Znowu coś planujecie?- Powiedziałam do Isabell.
- Może- uśmiechnęła się wesoło.
Jej zmiany nastroju mnie przerażały.
Westchnęłam.
Co oni wyprawiali? Wrobili mnie już dwa razy, chyba starczy? Tak, zdecydowanie. Starczy.
- Zanim na mnie nakrzyczysz… nic nie wiedziałam, przyrzekam- podniosła dwa palce do góry.
-Zobaczymy- ułożyłam wargi w wąską linię.
-Heej, Justin, wiesz, że istniej takie coś jak telefon?- Uśmiechnęłam się.
-Telfon? Wow, Caitlin, zawsze jesteś z takimi nowinkami do przodku- puścił mi oczko, a ja przewróciłam oczami- Jak leci, Isabell?
- Świetnie, tylko proszę, Justin. Zacznij do niej dzwonić, bo zawsze podejrzewa mnie- udała zasmuconą.
-Nie ma sprawy-odpowiedział.
-Więc co się tu sprowadza?- Zaczęłam rozmowę, odsuwając się by Justin usiadł przy mnie. Od razu objął mnie ramieniem.
- Caitlin, nie zawsze mam ukryty plan- usprawiedliwił się.
-Owszem masz.
- Ouuu, kłótnia! Zmywam się!- Powiedziała Isabell i nawet nie poczekała aż jej odpowiem. Już jej nie było.
Justin zaśmiał się i pogłaskał mnie po nodze.
-Masz rację,mam- westchnął i odchylił głowę do tyłu.
-Więc?- Nalegałam-Chwila. Żadnych opasek. Żadnych wyjazdów poza miasto- pomachałam palcem.
Słodki śmiech Justina znów rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.
- Obiecuję- powiedział cicho.
***
Naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać. Ostatnio pod pretekstem wycieczki szkolnej zabrał mnie na plażę na drugim końcu stanu. Do cholery to Justin Bieber. Nieobliczalny i zdecydowanie szalony.  Wysiadłam z samochodu delikatnie zamykając drzwiczki. Stałam przed ogromnym budynkiem. Podniosłam głowę do góry i lekko rozchyliłam usta.
- Justin, chyba nie będziesz kazał mi tam wejść?
Brak odpowiedzi.
-Juuuuustin?
Nadal brak odpowiedzi. W sumie…miałam już odpowiedź. Będę musiała tam wejść!
-Bieber- odezwałam się po raz kolejny i miałam wrażenie, że prowadzę monolog i nikt mnie nie słucha.
-Tak, Finley?
Poczułam jak moje policzki się rumienią.
- Mam nadzieję, że warto będzie tam wejść.
- Skarbie, dla mnie warto- uśmiechnął się szeroko.
-Miejmy taką nadzieję- westchnęłam po raz setny tego dnia.
Po 10 minutach chodzenia po schodach miała dość . Może powinnam to nazwać „ciężkiej walki”. Myślicie, że to dobry pomysł zaczął ćwiczyć na lekcjach wf? Nie żebym musiała męczyć się tak drugi raz, o nie! Czy w tym budynku nie ma windy?
-Czy tu nie ma windy?- Zapytałam Justina podpierając się barierki.
- Oczywiście, że jest-prychnął.
-To, dlaczego idziemy?- Roześmiałam się, ale sama nie wiem czy ze złości czy rozbawienia.
-Nie ufam windom.
-Słucham?- Zaśmiałam się chyba po raz setny tego dnia-Jak można nie ufać windom?
- Jednak można. Gdy miałem 10 lat utknąłem w jednej i od tej pory trzymam się od nich z daleka.
Justin Drew Bieber, wozi ze sobą bron, handlował narkotykami, a boi się jeździć windą. Życie jeszcze nie raz mnie zaskoczy. –Pomyślałam.
Podeszłam bliżej i przytuliłam go.
-Śmiejesz się ze mnie- nie wiedziałam czy było to pytanie czy stwierdzenie.
-Nie, nie po prostu…coś mi się przypomniało-skłamałam.
Uwaga, właśnie użyłam najgłupszej wymówki na świecie zaraz po „Boli mnie brzuch, mogę nie iść do szkoły?”.
-Tak, przypomniało ci się to, co powiedziałem minutę temu- teraz to i on się śmiał.
-Nieprawda- pogłaskałam go po plecach.
Justin zrobił minę, taką, jaką robią ludzie, gdy wpadają na świetne pomysły, aż zdziwiłam się, dlaczego nad jego głową nie pojawiła się żarówka. Jak w tych kreskówkach, które oglądałam jak byłam dzieckiem. 
-Patrząc na twój wyraz twarzy…
Pokiwałam głową.
Justin odwrócił się do mnie tyłem i wskazał na swoje plecy. Od razu zrozumiałam, o co mu chodzi i uwierzcie mi, nie miałam nic przeciwko.  Potem będę rozmyślać jak poprawić moją słabą, bardzo słabą kondycję. Szybko wskoczyłam na plecy Justin i oplątałam nogi naokoło jego talii. Zachował się jakby niósł plecak do tego na jednym ramieniu, ale to chyba wyjaśniają jego mięśnie.
Chciałam położyć się na jego ramieniu, ale gdy chodził jego kości ocierały się o mój policzek. Au.
Po kilku minutach wchodzenia na górę byliśmy chyba na miejscu.  Wcale nie zdawałam sobie sprawy, że w Avalon jest taki wysoki budynek. Rozluźniłam uścisk i chwilę potem stałam na ziemi. Fajne uczucie mieć grunt pod nogami , polecam. 
-Więc…- zaczęłam mając nadzieję,że dowiem się czegoś.
Justin lekko popchnął jakieś drzwi. Zastanawiałam się jak wysoki może być budynek i czy nie zacznę panikować. Gdy tylko drzwi uchyliły się do końca mogłam dostrzec wielki, biały ekran projektowy, zaraz obok stał jakiś stół z masą jedzenia. Nie ma, co chłopa pomyślał o wszystkich. Niebo było już lekko zaróżowione, więc gdzieniegdzie były małe lampki, które migały oświetlając przestrzeń.  Zrobiłam mały krok by podejść bliżej ,ale potknęłam się o masę poduszek na dole.
- Jesteś strasznie niezdara- Justin zażartował. Mam nadzieję, że żartował.
-Wybacz.
Byłam ciekawa skąd tu tyle poduszek. Justin zabrał je chyba z pokoju Jazzy, bo innych pomysłów nie miałam.
Podeszłam coraz i oparłam ręce na murku, który miał chronić przed upadkiem z budynku.  Nie ważne jak bardzo zmuszałam się by nie patrzeć w dół to było silniejsze, ale zaraz tego pożałowałam gdy zaczęło kręcić mi się w głowie.
-Masz lęk wysokości?- Justin zapytał z troską w głowie.
-Tak troszeczkę- powiedziałam, łapiąc jego rękę, którą lekko mnie przytrzymywał.
-Przepraszam, nie wiedziałem-tłumaczył się.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
-Ja też zanim nie spojrzałam w dół.
Rozmawialiśmy chwilę o naszych dziewiczych „chorobach” i zaczęliśmy oglądać film. Byłam strasznie ciekawa, co wybrał. Modliłam się tylko o to by nie był to jakiś horror, bo w pakiecie będzie musiał zostać ze mną całą noc, co w gruncie rzeczy nie było takie złe. Zdziwiłam się, gdy na ekranie pojawił się wielki napis „Titanic”. Uwielbiałam ten film! Od razu zaczęłam podejrzewać intrygę Isabell, bo to jej zawsze opowiadałam jak bardzo cudowny jest ten film. Wygodnie wtuliłam się w Justina i miałam zamiar rozkoszować się trzygodzinnym seansem w jego towarzystwie.
***
Nie ważne jak wiele razy oglądałam ten film. Naprawdę, to się nie liczyło. Zawsze płakałam na scenie, w której Jake umiera. Przerażający był fakt, że to film na podstawie prawdziwej historii. Sama myśl o tym zawsze wywoływała u mnie ciarki. Cały czas ocierałam łzy, a Justin przytulał mnie do swojego boku. Mogę przysiąc, że jego oczy też na chwilę się zaszkliły. Nie wiem, co by się stało gdybym miała go stracić. Jestem pewna, że mój świat zawaliłby się, a ja wpadłabym pewnie w depresję, której nigdy bym nie wyleczyła.
Zamyśliłam się, więc nie zauważyłam, że Justin mija swój samochód i idzie po chodniku.
-Nie jedziemy?- Zatrzymałam się.
-Nie wolisz się przejść? Jest piękna noc-skinęłam głową i zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku. Wskazywał 21:26. Praktycznie nocy jeszcze nie było. Nie ważne, nie będę wnikać w szczegóły.
Justin złapał mnie za rękę, jego dłoń była ciepła i przyjemna w dotyku. Chłodne powietrze o tej porze dawało się we znaki, Justin chyba to zauważył, bo objął mnie ramieniem. Zawsze był taki ciepły, nie ważne jaka temperatura była na dworze.
-Myślałeś kiedyś o tym by wrócić do Los Angeles? No wiesz, musi być tam fajniej niż tu.
Justin skrzywił się.
-Nie bardzo, wolę być tu- lekko podniósł kąciki ust-a ty chyba wiesz, dlaczego.
-Mają tu lepszą szkołę?- Zażartowałam.
-Mają tu o wiele lepszych rzeczy- Justin zamrugał kilka razy i zanim się obejrzałam prawie stykaliśmy się twarzami.
-Tak sądzisz?- Zniżyłam głos do szeptu.
-Caitlin, ja to wiem.
Jego delikatne usta stykały się z moimi. Zaplątałam ręce na około jego szyi, a on wplątał swoje dłonie w moje włosy. Nasz twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech i zapach, co zawsze przyprawiało mnie o zawroty głowy i zupełnie nie potrafiłam się skupić. Delikatnie przejechałam swoim językiem po jego rozchylonych wargach. Moje włosy lekko powiewały, bo zerwał się wiatr, Justin natychmiast doprowadził je do swojego stanu, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Chwilę potem całował mnie czule. Żadne z nas nie chciało tego skończyć.
***
-Caitlin, proszę zobacz, co dzieje się w kuchni, martwię się o twojego ojca.
Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę kuchni. Mój tata stał nad kuchenką i męczył się z kurczakiem na patelni.
-Teraz ja się tym zajmę- położyłam mu rękę na ramieniu.
-Zawsze ratujesz mi życie- uśmiechnął się, jego brązowe oczy wpatrywały się w moje. Mieliśmy takie same oczy. Identyczne. Zawsze mnie to dziwiło, myślałam, że każdy człowiek ma choć trochę  inny kolor oczu.
- Podziękuj mamie, ona mnie tu przysłała.
Siedziałam na stoliku w kuchni czekając aż wszystko będzie gotowe, zaglądając czasem czy czegoś nie przypaliłam, bo  to się zdarza. Było późne popołudnie i minęło już trochę czasu zanim ostatni raz widziałam Justina. Mój telefon zaczął dzwonić, jakby ktoś wiedział, że aktualnie się nudzę. Napis „Destiny” wyświetlił się na telefonie, szybko odblokowałam ekran.
- Destiny? Sto lat cię…
-Nie słyszałam?- Zachichotała do słuchawki.
-W sumie…tak bardzo się cieszę!- Sama zaczęłam piszczeć z podekscytowania.
- Co u ciebie? Jak tam twój kalifornijski chłopak?- Wypytywała.
-Justin jest z Kanady- zaśmiałam się.
-Słyszałam, że Kanadyjczycy mają…
- Ugh, Destiny!
- Przepraszam- znów się roześmiała.
Telefon znów zaczął dzwonić dając mi do zrozumienia, że wykrył drugie połączenie.
-Przepraszam na chwilę, ktoś próbuje się do mnie dodzwonić.
-Tyler?- Zapytałam zdziwiona.
-Caitlin…-zrobił długą przerwę, a moje serce momentalnie przyśpieszyło-Justin jest w niebezpieczeństwie.
Okropny dreszcz przeszedł przez moje ciało, a nogi zaczęły się uginać. Słyszałam tylko głuche „Caitlin, wszystko ok?” w telefonie. 
_________________________________________
Przepraszam,przepraszam,możecie być na mnie źli, nie mam nic przeciwko. Rozdział miałam wstawić wcześniej,ale kompletnie nie mogłam się na nim skupić,ugh.Naprawdę was przepraszam.
35 postaram się wrzucić jak najszybciej,bo mam teraz ferie,ale będzie to ostatni rozdział, jejciu,kiedy to zleciało?
Dziękuję za tak wiele komentarzy i wejść, kocham was bardzo,bardzo mocno, mam nadzieję,że i teraz zostawicie kilka?
Podoba wam się? Sama nie wiem jak to wyszło, co sądzicie,co będzie dalej?

czwartek, 16 stycznia 2014

Thirty Three


Caitlin
Tym razem obudziłam się sama. Nie było go przy mnie. Justin nie spał obok mnie, nie słyszałam jego oddechu i nie czułam jego zapachu. Westchnęłam głośno. Tak bardzo chciałabym by teraz tu był. Eh, nie ważne. Ocknij się, Caitlin. Znów jest poniedziałek. Znów musisz wstać do szkoły. Mój budzić zadzwonił, a aplikacja na telefonie nadal odliczała dni do wakacji. Co za cudowny wynalazek. Jak każdego zwykłego poranka umyłam żeby, wzięłam szybki prysznic i zeszłam na śniadanie. Mama jak zwykle już wszystko przygotowała. Jak ona to robiła? Była już gotowa do pracy, a nie było nawet 8.
-Więc, Caitlin…jak było na wycieczce klasowej?- Gdy usłyszałam te słowa prawie zakrztusiłam się naleśnikiem i musiałam się napić.
-Naprawdę… niesamowicie- nie kłamałam- Chyba wszyscy się dobrze bawili- wszyscy, czyli ja i Justin.
Nerwowo zaczęłam stukać paznokciami w stół.
-Oh, to świetnie- moja mama zwróciła się teraz do taty- Will, musimy wychodzić.
Zapowiadał się naprawdę dobry dzień.
-Już, już- tata wstał z krzesła i jak zwykle musnął mój policzek i zniknął z mamą w holu.
To dziwne, ale nie czułam wyrzutów sumienia, że ich okłamałam. Może czasami tak trzeba? Nie wiem, ale na pewno było warto. Jak zwykle dokończyłam swoje śniadanie w pośpiechu i wyszłam z domu, a kilka minut później siedziałam już w aucie poprawiając lusterko wsteczne. Drugą ręką poszukiwałam swojego malinowego błyszczyka w torebce. Zgadzam się, to prawda. Torebka kobiety nie ma dna i czasami mam kłopoty ze znalezieniem czegoś. Nałożyłam grubą warstwę substancji i równomiernie rozprowadziłam po swoich wargach.  Drogę do szkoły pokonałam bez żadnych przeszkód. Znałam ją na pamięć i mogłam zrobić to z zamkniętymi oczami. Zaparkowałam na szkolnym parkingu i wysiadłam z auta. Byłam gotowa na serie pytań Isabell. Wiedziałam, że nie odpuści. Okej, byłam gotowa na przesłuchanie. Gdy ruszyłam w stronę budynku ktoś położył rękę na moim ramieniu, szybko odwróciłam się do tyłu. Stała tam Kimberly, ale bez tej swojej otoczki „zimnej suki”. Ugh,kogo ja oszukuję? Ona nie udawała, ona nią była. Stała przede mną z bladym uśmiechem i lewą ręką w gipsie. Jej przerażające zielone oczy wpatrywały się w moje.
-Dziękuję- powiedziała spoglądając na mnie. Zmarszczyłam brwi, co mogło być trochę niegrzeczne, ale kto się tym przejmuje, gdy przed tobą stoi coś na podobieństwo wiedźmy? Na pewno nie ja.
-To jakiś żart?
-Nie, Caitlin, wiem, że było między nami różnie- w tym momencie podniosłam swoje brwi jeszcze wyżej-ale ty i Justin uratowaliście mi życie.
Skrzywiłam się i zaczęłam zastanawiać czy nie jest to ukryta kamera .Rozejrzałam się dokoła, ale nikogo nie było w pobliżu.
- Nic takiego- powiedziałam bez zastanowienia i chciałam już odejść, ale złapała mnie za nadgarstek zdrową ręką.
-Caitlin, naprawdę ci dziękuję gdyby nie wy mogłabym…- celowo się zatrzymała.
-To był przypadek, a ty miałaś dużo szczęścia- poprawiłam swoją torbę na ramieniu-wracaj do zdrowia- powiedziałam odchodząc. I co dziwne, powiedziałam to zupełnie szczerze.
Na szczęście (opcja „na nieszczęście” też jest w porządku) tuż obok drzwi wejściowych stała Isabell i wyrazem twarzy typu  „Co się do cholery stało?”, „Czy to, co widziałam było prawdziwe?”, „Caitlin, mów, co wiesz”.
Chociaż miała nowy temat, a ja musiałam sprawić by nie straciła zainteresowania.
- Pamiętasz tą imprezę? Wtedy, gdy ją znaleźliśmy? Twierdzi, że uratowaliśmy jej z Justinem życie- prychnęłam.
Isabell najwyraźniej łyknęła haczyk.
- Cooo? Naprawdę?- Była chyba jeszcze bardziej zdziwiona niż ja.
Tak bardzo się cieszyłam, że moja przyjaciółka nie wypytywała o to, o co najbardziej się bałam. Naprawdę się cieszyłam. Przez cały dzień omawiałyśmy sytuację z Kimberly , czasami Isabell wtrąciła coś o tym jaki to Tyler jest uroczy i kochany. Jeśli ja zaczęłabym mówić o Justinie, pewnie nigdy bym nie przestała, więc wolałam nic nie mówić.
***
Moja głowa opadała na okładkę książki i nie byłam pewna, z jakiego powodu.
a) Było to nudne.
b) Było to bardzo  nudne
Hmm, ciężko mi zdecydować.
Nie ważne. Miałam tego dość. Matematyka to zdecydowanie nie jest moja mocna strona. Wrzuciłam wszystkie książki do swojej torby i położyłam się na swoje nieziemsko wygodne łóżko. Ręką szukałam swoich słuchawek, gdy je znalazłam założyłam je na uszy i włączyłam moją ulubioną muzykę. Była tak niesamowicie głośno, że hałas ranił uszy, ale to tylko mały szczegół. Tak bardzo chciałam zasnąć, ale moje starania poszły na marne. Nie wiedziałam, co robić, więc tylko leżałam i nic nie robiłam. Zaczęłam wspominać, to chyba najlepsze rozwiązanie.
Na zawsze zapamiętam 1 września 2013 roku. To wtedy po raz pierwszy go spotkałam.
- Chodźmy na ten lunch, umieram z głodu- oznajmiła mi ,a jej niebieskie oczy spojrzały na mnie błagalnie. Poczułam jak szarpnęła moją rękę w kierunku stołówki.
Kiedy na mojej tacy nic już nie było spojrzałam na Isabell i zobaczyłam, że nie tknęła jedzenia.  Jeszcze chwilę temu twierdziła, iż  umiera z głodu. Wpatrywała się odległy punkt pomieszczenia, w którym się znajdowałyśmy.  Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, co trochę mnie zdziwiło.
- Isabell – potrząsnęłam jej ramieniem. Nic to nie dało. – Wszystko okej? – Nalegałam.
Odwróciłam głowę by spojrzeć tam gdzie ona. Zobaczyłam szatyna z brązowymi oczami, Justin, pomyślałam . 
-Po co on wrócił? – Wypaliła, a ja kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.

Lekko się uśmiechnęłam, bo pamiętam jak moje nogi się ugięły po tym, co powiedziała Isabell.
W mojej głowie cały czas były słowa Isabell  „Po co on wrócił?” „Po co on wrócił?” Nic z tego nie rozumiałam. Kompletnie nic…ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Pamiętam jak po raz pierwszy go spotkałam, dokładniej wpadłam na niego na szkolnym boisku.

- Przepraszam – powiedziałam odwracając się – To był przypadek.
- Chwila… - szatyn umieścił dwa palce na brodzie i potarł ją w zamyśleniu- Przypadki nie istnieją – puścił mi oczko.

Pamiętam jak stałam i wpatrywałam się w jego piękne oczy. Choć widziałam je już tysiące razy za każdym z osobna robiły na mnie takie ogromne wrażenie jak za pierwszym razem.

Pamiętam ten dzień na plaży.

- Chcesz wiadro? Ślinisz się. – Powiedziałam śmiejąc się.
- Nie powinnaś tego mówić – Justin polizał swoją dolną wargę, a zaraz potem przerzucił mnie sobie przez ramię. 
W duchu przeklinałam swoją głupotę i szczerość. Uderzałam go pięściami w plecy, ale on był niewzruszony. To tak jakby dostał piórkiem czy coś, przecież był świetnie umięśniony. 
- Gdzie Ty w ogóle ze mną idziesz? 
- Widzisz tą wodę, tam? – Wskazał ręka na rozciągający się ocean. No jasne, że widzę! Ups.
- Nie, Justin ja tylko żartowałam, proooszę – zacisnęłam usta w wąską linię.

Tak,plaża to zdecydowanie nasze miejsce.

Nasz pierwszy pocałunek.

- Justin prawda czy wyzwanie? – Powiedziała siadając na swoim miejscu.
- Wyzwanie – wypalił szybko.
- Pocałuj najładniejszą dziewczynę w tym pokoju.
Kimberly zarzuciła swoje blond włosy do tyłu. Nie chcąc patrzeć na Justina bawiłam się swoimi palcami. Głośno przełknęłam ślinę, kiedy poczułam jego place na mojej brodzie. Odwróciłam się i nim się obejrzałam wbił swoje wargi w moje. To uczucie było niesamowite. Poczułam mrowienie na całym ciele, a nasze wargi poruszały się zgodnie. Zamknęłam oczy i poddałam się chwili. Nie chciałam pamiętać o ludziach, którzy właśnie się nam przyglądali. W tej jednej chwili zapomniałam o wszystkich problemach, zapomniałam o moich zmartwieniach i poddałam się chwili. Nie chciałam odrywać swoich usta od usta Justina. On zaczął ten pocałunek, więc on powinien go skończyć.

Nasz pierwszy poważny problem.

Podeszłam do swojego łóżka i podałam mu kurtkę, wyciągnęłam rękę by mu ją podać. Wtedy na podłogę upadły małe paczuszki. Otworzyłam oczy tak szeroko, że cudem mi nie wypadły. Wyglądało to na narkotyki.
- J-Justin to Twoje? – Wyszeptałam bardziej do siebie niż do niego.
- Tak, moje, ale nie brałem tego – podszedł i złapał mnie za rękę.

Nie ważne jak ciężko było, zawsze wychodziliśmy z kłopotów.

Pamiętam to niesamowite Boże Narodzenie.

 -Hmm?- Odwróciłam głowę w jego stronę.
- Jemioła – spojrzał w górę.
-Ach- uśmiechnęłam się - Sam ją tu powiesiłeś?
- Może – jego kąciki ust uniosły się.
Trzymał moją twarz w swoich dłoniach wyszeptał słowa które każda dziewczyna chciałaby kiedyś usłyszeć. 
- Obiecuję być wszystkim, czego potrzebujesz- wyszeptał układając swoje zaróżowione usta w kształcie serca na moich. Oderwałam się od niego.
- Uważaj co mówisz. Dziewczyny wszystko pamiętają- powiedziałam z uśmiechem na ustach.
Spojrzałam na zegarek na końcu sali, kiedy wychodziliśmy 19.16. Właśnie wtedy zakochałam się w Justinie. W jego oczach, jego głosie, jego zawsze zaróżowionych ustach i dobrym sercu.


Ale były też złe momenty, do których zaliczał się James.

- Justin- powiedziałam cicho.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?- Mężczyzna złośliwie się uśmiechnął.
Gdyby było to możliwe z nozdrzy Justina wydostałby się ogień. Kompletnie nic nie rozumiałam ,a złość  była widoczna na każdym skrawku jego twarzy.
- Cieszyłbym się gdybym Cię nie widział- Justin zacisnął zęby na dolnej wardze.
- Oh, a to kto?- Mężczyzna spojrzał na mnie, a ja automatycznie spuściłam wzrok.
- Nawet o tym nie myśl popieprzony idioto!- Powiedział Justin odpychając go.
- Spokojnie- mężczyzna uniósł dłonie w obronnym geście.
- Czego tu szukasz Colt? 

Potem pojawiały się kolejne problemy.

- O MÓJ BOŻE, CO TO JEST?- Odskoczyłam przestraszona do tyłu. 
- Broń- Justin odpowiedział jakbym pytała go, która aktualnie jest godzina. 
Tylko tyle miał mi do powiedzenia, gdy byłam maksymalnie przestraszona tym, że mój chłopak wozi ze sobą broń?

Ale zawsze znaleźliśmy sposób by się nimi nie przejmować i być po prostu szczęśliwi.


Justin odwrócił wzrok od jezdni i popatrzył mi w oczy.
-Możesz mnie pocałować?- Zapytał spokojnie.
Przybliżyłam się do niego łapiąc za skrawek jego czarnej koszuli. Pachniał jak zawsze niesamowicie. Nim się obejrzałam nasze usta były złączone i poruszały się w idealnym rytmie, jakby były do siebie dopasowane. 
-Kocham cię- wyszeptał cicho Justin.

________________________
Przepraszam, wiem,że jest krótki,ale nie umiem pisać dłuższych z takimi mi lepiej :D
Postanowiłam dodać rozdział z okazji moich urodzin, które są dzisiaj sjdhsdjs
UWAGA!
Jeśli będzie mało komentarzy to kolejny rozdział będzie aż za dwa tygodnie.
(więc lepiej zostawcie komentarz :D)

sobota, 11 stycznia 2014

Thirty Two


Proszę, jeśli czytacie zostawcie choć kropkę pod rozdziałem. Cokolwiek.
Caitlin
Lekkie promienie słońca wpadały do sypialni. Czułam je na swoich powiekach, więc szybko je otworzyłam. Lekko przetarłam oczy, odwracając się na bok. Obok mnie spał pewien niesamowity człowiek. Chyba musiałam sprawdzić czy jeszcze tam jest, bo nie wierzyłam w swoje szczęście. Nadal tu był. Oparłam głowę na dłoni i przyglądałam się mu. Jak zawsze perfekcyjny.  Jego długie, czarne rzęsy rzucały cień na jego policzki. Doskonale było widać każdy pieprzyk i bliznę na policzku, nie odejmowało mu to urody. Wargi miał lekko rozchylone, przez co wyglądał jak małe dziecko, a włosy opanowały mu na czoło. Zastanawiałam się czy zawsze tak wygląda.  Naprawdę pomyślałabym, że ma szesnaście lat gdyby nie liczne tatuaże pokrywające jego ciało. Im również mogłam przyjrzeć się lepiej. Było ich mnóstwo, ale każdy znaczył dla niego coś innego i wyjątkowego. Jestem pewna, że nie ma ich bez powodu. Justin zamrugał powiekami chyba właśnie się obudził. Otworzył oczy, ale nic nie powiedział. Tylko się uśmiechnął jakby bał się, że zniknę, ja bałam się tego samego. Wtedy dotarło, że chcę budzić się przy nim codziennie. Budzić się przy nim i zasypiać z nim.
-Dzień dobry- uniosłam kąciki ust.
Justin oblizał swoje usta.
- Witaj, księżniczko- odgarnął swoją ręką włosy z mojego czoła.
Nawet jeśli się nie widziałam, byłam pewna, że na moje policzki wkradł się rumieniec.
-Jesteś taka piękna, Caitlin- Justin pogłaskał mnie po policzku.
- Nie, nie jestem- zaprzeczyłam.
- Caitlin Anne Finley, jesteś piękna- Justin uniósł kąciki ust- będę ci to powtarzać każdego poranka, jeśli będzie dane mi budzić się przy tobie.
-Chciałbyś tego?- Zapytałam nieśmiało.
-Co za głupie pytanie- Justin przyciągnął mnie do siebie bliżej, więc mogłam oprzeć głowę na jego klatce piersiowej czując przy tym ciepło jego skóry i bicie serca.
Przez dłuższą część poranka rozmawialiśmy. Tak po prostu. O błahych rzeczach i tych ważniejszych. Czułam się jakby czas się zatrzymał. Chyba mówiłam to zawsze, gdy z nim byłam. Przyzwyczaiłam się do tego. Justin podniósł się z łóżka i powiedział:
- Zrobię śniadanie, dobrze?
Pokiwałam głową.  Chłopak właśnie zakładał swoje spodnie, które leżały gdzieś na podłodze. Ciekawe ile mi zajmie znalezienie swoich ubrań. Spojrzałam na jego plecy. Miał na nich czerwone ślady, moja wina. Nie wyglądało to dobrze. Zasłoniłam ręką swoją twarz i zrobiło mi się wstyd, choć byłam pewna, że nie będzie się na mnie gniewał. Justin był teraz gdzieś na dole, a ja mogłam w spokoju się ubrać, gdy to zrobiłam jak najszybciej zeszłam na dół przy okazji zakładając buty. Po całym domu rozniósł się zapach kurczaka. Boże, ten chłopak wiedział, co naprawdę mnie uszczęśliwi.
- Kłamczuch- zarzuciłam mu wchodząc do kuchni.
-Hmm?- Mruknął, jeszcze chyba zaspany.
-Mówiłeś, że nie umiesz gotować- wyjaśniłam.
- Nie gotować nie to upiekłem- uśmiechnął się szeroko.
Przewróciłam oczami.
-Masz rację to ogromna różnica!
Podeszłam trochę bliżej blatu, przy którym stał i delikatnie dotknęłam kresek na jego plecach.
Przepraszam-bąknęłam tak cicho jak tylko potrafiłam.
Justin złapał mnie za podbródek i uśmiechnął się.
-Nic wielkiego, zdarza się.
- Ale z tego leciała krew- ciągnęłam na swoją zgubę.
-Caitlin, naprawdę nic się nie stało, a ciebie nic…nie boli?
Spojrzałam na jego twarz i potraktował to pytanie śmiertelnie poważnie.
- Nie-powiedziałam szybko siadają.
To było niezręczne. Bardzo niezręczne.
Gdy skończyliśmy jeść musieliśmy zacząć się pakować, tak bardzo nie chciałam opuszczać tego miejsca. Było takie idealne i co najważniejsze-moje i Justina. Niestety, czas jest nieubłagany.
Justin poszedł na górę i zaoferował, że wszystko spakuje ja za to zostałam na dole i zaczęłam zmywać naczynia.
 Telefon, który leżał na stoliku zaczął wibrować. Szybko wytarłam ręce w papierowy ręcznik.
Nacięłam zieloną słuchawkę. Ktoś miał świetne wyczucie czasu. Odblokowałam ekran telefonu.
- Coś czuję, że pieprzycie się dzień i noc- zagruchotała wesoło.
Chyba dostałam jakiegoś histerycznego napadu śmiechu i brzmiałam jak hiena.
- Cały czas właśnie nam przerwałaś- powiedziałam, gdy tylko przestałam się śmiać.
- Wiedziałam! Jak tam plaże? Urocze, prawda? -Dopytywała.
-Tak urocze jak wasz słodki podstęp-skomentowałam.
- Nie gniewaj się-zachichotała.
Wzięłam głęboki oddech.
-Nie gniewam się.
-Opowiadaj, pewnie jest w tym niesamowity, założę się- kontynuowała.
Justin oparł się biodrem o ścianę. Uśmiechał się jakby słyszał wszystko, o czym mówiłam. Natychmiast zrobiłam się czerwona. Czy on zawsze musiał pojawiać się w takich momentach?
-Tak, plaże są niesamowite! Kiedyś przyjedziemy tu razem, obiecuję- mam nadzieję, że Isabell zrozumie, o co mi chodzi.
- Rozumiem, rozumiem. Justin tam jest?
-Dokładnie-westchnęłam.
-Okej, okej. Wracajcie już, tęsknie za wami!- Powiedziała to i szybko się rozłączyła.
Justin pokiwał głową uśmiechając się. Nie chciałam zaczynać tematu i się tłumaczyć.
Zabrałam torbę, która stała przy nodze Justina.
-Zaniosę to do auta, dobrze?
-Jasne- powiedział przeczesując swoje włosy ręką.
Złapałam za brązowe ramię torby i ruszyłam przed siebie. Pech chciał, że nie zauważyłam stolika do kawy. Tak, stolika do kawy. Nie zauważyłam stolika do kawy, ale to i tak mniej zabawne niż historia o szklanych drzwiach, którą opowiedział mi Justin. Upadłam na ziemię.
Chłopak momentalnie znalazł się obok mnie.
-Nic ci się nie stało?- Wydusił przez śmiech.
Też zaczęłam się śmiać.
-Nie, nie, ale pomóż mi wstać.
Justin posłusznie wyciągnął rękę, chwyciłam za nią i znów stałam na dwóch nogach. Fajne uczucie.
Musiałam poprawić rogi swojej koszulki, które zagięły się przy upadku.
Justin zmarszczył brwi.
-Co to było?- Spojrzał na mnie.
- Hmm?
Nie wiedziałam, o co mu chodzi.
-Pokaż to-Justin zaczął podnosił moją bluzkę.
Cholera, na biodrze miałam siniaka.
-Nic się nie stało, nawet nie wiedziałam, że tam jest- pogłaskałam go po policzku.
Justin głośno przełknął ślinę.
-Serio, Caitlin?- złapał mnie za rękę i ruszył przed siebie. Po chwili byliśmy w łazience, Justin postawił mnie przed lustrem i podniósł brwi.
- Daj spokój Justin, miałam większego siniaka grając w siatkówkę w wf’ie- mówiąc to opuściłam bluzkę by nie mógł już tego oglądać- Sam mówiłeś, że takie rzeczy się zdarzają- zacytowałam go.
-Ale mnie to nie boli, a ciebie tak- powiedział szybko.
-Jeden, mały siniak- to nic nie znaczy.
-Przestać mnie usprawiedliwiał- Justin pociągnął za końcówki swoich włosów.
-Nie robię tego, po prostu…zdarza się, okej?
-Przepraszam- Justin dotknął lekko miejsca, które „przyozdabiał” siniak.
- Nic się nie stało- przytuliłam się do niego i musnęłam jego policzek.
- Czas się zbierać, księżniczko- Justin zamruczał w moje włosy.
Chciałam wyszeptać, że nie chcę i, że chcę zostać tu z nim na zawsze, ale nie chciałam wyjść na desperatkę więc szepnęłam tylko:
-Jasne- wyrwałam się z uścisku Justina i zbierając swoje rzeczy po drodze wyszłam na zewnątrz. Słońce raziło mnie niesamowicie. Czułam się jak na patelni, ale za to kochałam Kalifornię. Spojrzałam w tył na przytulny domek. Tak bardzo nie chciałam go opuszczać i gdy po raz ostatni na niego spojrzałam miałam wrażenie, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Miałam nadzieję, że się mylę.
***
Teraz czas mijał niesamowicie szybko. Byłam pewna, że jechaliśmy jakieś piętnaście minut, a już za chwile będziemy w Avalon. Nie chciałam tracić żadnej cennej minuty w towarzystwie Justina.
- Myślałeś kiedyś o przyszłości?- wyrzuciłam z siebie.
-Raczej…nie. Dla mnie liczy się teraźniejszość- powiedział Justin.
- Ale zaraz kończymy liceum, co ze studiami?
- Jakoś mnie tam nie ciągnie.
Zaniepokoiłam się.
-Chyba nie pozwolisz mi iść tam samej, prawda?
-Co? Nie,nie. Nie pozwolę by jakiś napakowany koleś z drużyny pływackiej wpadł ci w oko- zażartował.
- Co ty masz do drużyn pływackim?- Zaśmiałam się.
-Wiesz, co miałem na myśli- poprawił się Justin.
-Mam nadzieję- przegryzłam wargę- ale naprawdę o tym nie myślałeś?
-Nie, Caitlin, ale ostatnio… chyba tak. Nie jestem pewny.
Uśmiechnęłam się w duchu, moje małe zwycięstwo.
_________________________________________
Wielkimi krokami zbliżamy się do końca, nie wiem czy się ciszycie. Mam małą prośbę, jeśli macie taka możliwość, zostawcie komentarz. Nie wiecie jak bardzo ważne jest do dla mnie, a dla was to tylko sekunda. Mogę na was liczyć? 
Dziękuję i mam nadzieję,że podoba się wam, nawet nie wiecie jak bardzo chcę by tak było.