środa, 31 lipca 2013

One

One
Justin nie jest sławny w tym opowiadaniu.

One
Caitlin
Buum-dss-buum-dss-bu…
Irytujący dźwięk wypełnił cały mój pokój. Nie podnosząc powiek  przesunęłam rękę na szafkę nocną i wymacałam budzik. Odgłos ucichł. Kto w ogóle wymyślił to urządzenie? Przetarłam  swoje jeszcze zaspane oczy palcami i weszłam do łazienki na końcu pomieszczenia. Pozbyłam się krótkich szortów i granatowej koszulki . Weszłam pod prysznic i sprawiłam by lodowata woda spłynęła po moim ciele. Dzięki zimnej wodzie czułam się wypoczęta. A tego było mi trzeba w pierwszy dzień szkoły,tak po za tym mieszkałam w Kalifornii więc było baaardzo gorąco. Nawet jak na wrzesień. Wzdrygnęłam się. Kolejnych dziesięć nudych, bardzo, nudnych miesięcy. Ale, hej. Nie może być tak źle, prawda? Przerwałam swój wewnętrzny monolog kiedy wsunęłam na nogi wąskie rurki. Sięgnęłam po kremową koszulę którą wcześniej sobie przygotowałam. Kiedy byłam już całkowicie ubrana spojrzałam do lustra. Swoje brązowe włosy ,które sięgały do polowy pleców rozpuściłam pozwalając im opadać na moje ramiona. Użyłam trochę tuszu by podkreślić swoje ciemne i nałożyłam podkład by ukryć niedoskonałości. Zabrałam z łóżka swoją czarną torbę i zapakowałam kilka rzeczy po czym zbiegłam po schodach. Kiedy schodziłam z ostatniego schodka przywitał mnie głos mamy.
-Jesteś głodna, kochanie?- zapytała stawiając na stole talerz świeżo upieczonych tostów.
- Zawsze jestem głodna, mamo- powiedziałam posyłając jej szczery uśmiech.
-Jakbym mogła zapomnieć – pokiwała głową w rozbawieniu. W tej samej chwili do kuchni wszedł tata sprawdzając na swoim srebrnym zegarku godzinę.
- Wyspana?- zapytał siadają naprzeciwko mnie.
-Echem - powiedziałam przegryzając tost.
Mama dołączyła do nas przy stole. Kiedy skończyłam jeść odniosłam talerz do zlewu i położyłam delikatnie na  innych naczyniach. Sięgnęłam po dzbanek soku pomarańczowego. Z górnej półki wyciągnęłam szklankę i napełniłam płynem.
- Zaraz się spóźnię – ruszyłam w ich stronę i ucałowałam ich policzki. Jak na zawołanie rozległ się dźwięk dochodzący z samochodu stojącego na pojeździe.
- Uważaj na siebie i nie wróć zbyt późno- powiedziała mama z udawaną powagą.
-Em, jasne- powiedziałam odwracając się w kierunku drzwi i śmiejąc pod nosem.
Najlepszą zaletą moich rodziców jest to, że nie są nadopiekuńczy. To dobrze. Zdecydowanie.
Wyszłam na zewnątrz, a fala letniego powietrza zderzyła się z moim ciałem. Spojrzałam na dziewczynę siedzącą w srebrnym aucie. Była ubrana w  czerwoną sukienkę. Cały strój podkreślał cienki brązowy pasek. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do samochodu.
- Więc…- zaczęła – pierwszy dzień szkoły- wraz z tym jak wypowiedział te słowa każda możliwa oznaka radośni zniknęła z jej twarzy.
- To  tylko sto dziewięćdziesiąt dni- wymamrotałam próbując ją pocieszyć.
-  Nie wiem czy tylko to odpowiednie słowo – uśmiechnęła się promiennie.
Ruszyłyśmy  w stronę szkoły, mijając uliczki miasteczka z coraz większą szybkością. Kiedy zatrzymało Nas czerwone światło. Wyciągnęłam rękę by włączyć radio. Oparłam głowę na szybę. Kiedy piosenka dobiegła końca auto zatrzymało się na  parkingu szkolnym gdzie prawie wszystkie miejsca parkingowe były już zajęte, a ja szybko z niego wysiadłam. I głośno zaczerpnęłam powietrza i spojrzałam na budynek szkoły. Kolor placówki  nadal był brązowy, a przed nim rozciągał się wielki trawnik.
- Co masz teraz?- zapytała moja przyjaciółka opierając się o swoją szafkę. Wyjęłam z szafki plan i spojrzałam na skrawek papieru.
- Matematykę ,ugh. Świetnie nie ma to jak zacząć rok szkolny od porcji geometrii – uśmiechnęłam się sztucznie, a Isabell przewróciła swoimi niebieskimi oczami.
- Do zobaczenia w stołówce- powiedziała zamykając swoją szafkę i idąc w stronę sali od biologii.
Skapowałam do torby potrzebne książki i wyjęłam z kieszeni swój telefon. Byłam tak zajęta odpisywaniem na smsy, że nie zauważyłam kiedy wpadłam na kogoś. Zażenowana podniosłam wzrok.
Moje spojrzenie zatrzymało się na brązowych tęczówkach chłopaka. Uśmiechnął się i ukazał wszystkie swoje białe zęby.
- Przepraszam, nie chciałam na Ciebie wpaść- uśmiechnęłam się przepraszająco.
Chłopak pokiwał głowa i ruszył przez resztę korytarza.  Kiedy zauważyłam swoją salę pośpiesznie do niej weszłam  kiedy zorientowałam się, że prawie wszystkie miejsca były zajęte. Naprawdę? Aż tak bardzo się Wam śpieszyło?
Rozejrzałam się  jeszcze raz. Nic się nie zmieniło. Ściany nadal były pokryte zieloną farbą. Na parapetach stały prawie już zwiędłe rośliny, a podłoga była pokryta starym linoleum.  Do sali wchodziło coraz więcej osób, a ja postanowiłam zająć jakieś miejsce. Postanowiłam zająć miejsce przy oknie.
- Cait! Jak dawno Cię nie widziałam! Masz dłuższe włosy?– usłyszałam głos należący do dziewczyny siedzącej naprzeciwko mnie. Kimberly, pomyślałam prawie z odrazą.  Czy dzień mógł być jeszcze gorszy? Obym nie rzuciła wyzwania losowi.
- Ja Ciebie też, Kim. Em, tak – powiedziałam lekko unosząc kąciki ust. Zarzuciła swoje blond włosy na jedno z ramion chodź wiem, że to o co spytała  zajmuje ostanie miejsce na jej liście obchodzących ją rzeczy. Nie mogłam już odpowiedzieć, bo niski  głos przerwał naszą rozmowę. Chwała Ci za to kimkolwiek jesteś.
- Mogę tu usiąść? – zapytał chłopak stojąc przy mojej ławce. Jak on to zrobił? Przecież nawet nie usłyszałam jak podchodzi.
- J-jasne – wyjąkałam zdziwiona.
- Możesz usiąść ze mną – powiedziała Kimberly trzepocząc swoimi długimi rzęsami. Upolowała sobie nową ofiarę. Chyba nic nie zmieniło się od dwóch miesięcy. Mój wyraz twarzy zmienił się jakbym chciała powiedzieć „ Bez komentarza”.
- Nie, dzięki-  powiedział oschle, a kiedy Kimberly przestała zwracać na niego uwagę przewrócił oczami.  Próbowałam powstrzymać chichot, nie udało się. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę. Patrzył na mnie przez ułamek sekundy, a potem sam się uśmiechnął.
- Uroczo się śmiejesz – powiedział, a ja spłonęłam rumieńcem.
Przyglądałam mu się chwilę i zobaczyłam, że to ten sam chłopak na którego wpadłam dziś rano. Usłyszałam, że ktoś zwrócił się do niego Justin więc chyba tak miał na imię. Pokręciłam głową kiedy przyłapałam się na gapieniu na kolegę z ławki. Dzięki Bogu nie zauważył tego, bo pisał coś na swoim telefonie. Pani  Fread próbowała zainteresować nas tematem lekcji lecz na próżno. Połowa leżała na ławkach, a reszta była zajęta wszystkim prócz nauką. Nie dziwię się. To było baaardzo nudne. A jej irytujący głos wypełniał całe pomieszczenie. Odwróciła się by napisać coś na tablicy kiedy w klasie rozbrzmiał dzwonek.
Kiedy tylko zadzwonił  ruszyłam ze swojego miejsca w stronę drzwi. Rozglądając się po korytarzu ujrzałam blondynkę średniego wzrostu zmierzającą w moją stronę. Nie można było jej pomylić z kimkolwiek innym.
- Chodźmy na ten lunch, umieram z głodu- oznajmiła mi ,a jej niebieskie oczy spojrzały na mnie błagalnie. Poczułam jak szarpnęła moją rękę w kierunku stołówki.
Kiedy na mojej tacy nic już nie było spojrzałam na Isabell i zobaczyłam, że nie tknęła jedzenia.  Jeszcze chwilę temu twierdziła, iż  umiera z głodu. Wpatrywała się odległy punkt pomieszczenia w którym się znajdowałyśmy.  Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, co trochę mnie zdziwiło.
- Isabell – potrząsnęłam jej ramieniem. Nic to nie dało. – Wszystko okej? – nalegałam.
Odwróciłam głowę by spojrzeć tam gdzie ona. Zobaczyłam szatyna z brązowymi oczami, Justin, pomyślałam .
-Po co on wrócił? – wypaliła, a ja kompletnie nie wiedziałam o co jej chodzi.
__________________________________________________________________________
 Czytasz= komentujesz :) 
To dla mnie bardzo ważne i motywuje mnie.
Masz jakieś uwagi? Napisz.
Dziękuję moim wspaniałym przyjaciołom bez których prawdopodobnie opowiadanie  by nie powstało <3