niedziela, 16 lutego 2014

Więc...

Heeeej, ktoś tu jeszcze jest?

Dostaję masę wiadomości o to czy będzie II część. Nie,kochani. Nie będzie,ale nie martwcie się!
Będę na blogu MADNESS.
Wiem,że jest dopiero prolog,ale nie mam czasu by je pisać.
Szkoła,ugh.
Ale zawsze, gdy mam chwilkę to staram się coś z tym zrobić.
Bądźcie cierpliwi.
Kocham was bardzo mocno.

Ps. Dziękuję za masę miłych komentarzy.  xx

niedziela, 9 lutego 2014

Epilog


Każdego ranka sprawdzam telefon i mam nadzieję, że on się odezwie.

 Już od roku ogarnia mnie ta sama pustka i rozpacz. 
On już nie wróci, a ja przez cholerne 365 dni żyłam nadzieją. 
Tylko nadzieją.
Wspomnienia wracają, a ja czuję się torturowana. 
I wiecie, co jest najgorsze?
 Wszystko to straciłam jednego dnia. 
Podczas jednej cholernej godziny.
Justin zabrał ze sobą wszystko, a mi zostawił tylko złamane serce. 
Dziękuję, Bieber, miło z twojej strony. 

Smutne jest to, że osoba, która była dla ciebie całym światem tak po prostu odeszła, pozostawiając pustkę w twoim życiu, a tej pustki nic nie jest w stanie wypełnić.
 Przez pierwszy miesiąc nie byłam obecna tylko ciałem. 
Wtulałam się w poduszki, popłakując cicho i nawet głupie komedie romantyczne nie poprawiały mi humoru, moje ulubione lody malinowe tego nie robiły, co oznaczało, że było źle. 
Chwila było beznadziejnie.
 Rodzice byli załamani i cały czas powtarzali, że nie mogą patrzeć na to jak cierpię. 
Ja po prostu umierałam z tęsknoty. 
Moje jedno serce, 7 litrów krwi,206 kości, 5 i pół miliona czerwonych krwinek oraz 60 trylionów DNA mówiło, że za nim tęskni. 
Pamiętam dzień, w którym moja mama powiedziała, że tak nie da się żyć. 
Zadeklarowała, że muszę iść na studia i koniec, że to będzie początek nowego życia.
 Nie chciałam go.
 Chciałam tylko leżeć i płakać, nic więcej. 
Nie wiem, w czym miał miały mi pomóc studia, przecież to nic nie zmieni, ale stało się. 

***
Siedziałam na łóżku w moim akademiku, który dzieliłam z Isabell, ona też cały czas mnie wspierała. I byłam jej za to naprawdę, naprawdę wdzięczna. Cierpiałam nadal po prostu zmieniłam otoczenie. Ale rozumiała mnie jak nikt inny. Pomagała mi z tego wyjść.  W nocy miała być jakaś impreza, na którą Isabell musiała namawiać mnie chyba tydzień, ale zgodziłam się. Ona nigdy nie przegapi żadnej imprezy,nigdy. To był jej sposób na „terapię”. 

Twierdziła, że nowy chłopak może zastąpić Justina. Nie, to niemożliwe. Próbowałam nie wyglądać jak zombie, a to ciężkie, gdy przepłakało się tyle nocy. Leżałam na swoim łóżku czekając aż wróci. Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi, szybko wstałam z łóżka i ruszyłam w ich stronę, spodziewając się,że zobaczę w nich niską blondynkę.  Cicho zaskrzypiały, gdy je otworzyłam. Podniosłam wzrok i zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka. Moje serce zaczęło bić jak szalone.
-Myślę, że nie za wszystko da się przeprosić, nie wszystko można wybaczyć, nie wszystko da się naprawić, ale wszystko można zaczął od nowa. 
Wtedy zrozumiałam, że uczucia biorą górę i pozostają w naszym sercu na zawsze.  Nie ważne jak bardzo chcemy je zmienić czy o nich zapomnieć. Nie mogłam go nienawidzić nawet jakbym bardzo próbowała. 
 To byłoby niemożliwe.


***

Więc oficjalnie… Impossible się zakończyło. Yeah, dotrwaliście do końca!
Wiem, że wasze kochane serduszka ledwo wytrzymały ostatni rozdział więc musiałam to naprawić.
Dziękuję wam za te cudowne 6 miesięcy. Wow, 6 miesięcy. Niesamowite.
Zostawiliście tu prawie 900 komentarzy i 82 tysiące wejść. Nie mogę opisać tego jak bardzo wdzięczna jestem.
Dziękuję, że ze mną byliście i czekaliście na rozdziały. Eh, nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Kocham was bardzo, bardzo mocno.
Postanowiłam, że będę pisać drugie opowiadanie MADNESS. Cały czas je piszę, ale będę je publikować później, ale mam nadzieję, że warto czekać. Miło byłoby gdybyście przeczytali prolog i zostawili komentarz. Xx
Będę tu czasami wpadać i sprawdzać co i jak.
Więc… to chyba na tyle. Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję za wasze wsparcie -@kissrauuhl
Trzymajcie się  

piątek, 7 lutego 2014

Thirty Five- ostatni

Caitlin
Cały czas było mi gorąco, a moi rodzice nie wiedzieli, co się ze mną stało. Nie dziwię się ja sama byłam w takim stanie, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Moje nastroje zmieniały się natychmiastowo. Raz trzęsłam się i nie mogłam wypowiedzieć ani słowa, a za drugim razem powtarzałam cicho ”będzie dobrze, będzie dobrze”.  Byłam cholernie przestraszona i bałam się o Justina. Nawet nie myślałam, co robię, a co najgorsze nie wiedziałam co robi teraz on.
-Tyler?- Wyszeptałam do telefonu- Jesteś tam?
- Jadę do ciebie z Isabell, po drodze ci wyjaśnimy – wtedy szybko się rozłączyłam, jakby to coś zmieniało i tak będę musiała poznać prawdę. Nie mogę tego odwlekać.
Setki scenariuszy pojawiało się w mojej głowie. Z każdą chwilą pojawiały się gorsze. Zamknęłam oczy i za wszelką cenę próbowałam się ich pozbyć, ale moje starania szły na marne. To jak koszmar, powracający w każdej chwili.  Myślałam, że zaraz coś zniszczę, bo niepewność zamieniała się w złość i na odwrót.
Obiecuję, że jeśli ktoś mi czegoś nie wyjaśni…
-Spokojnie, Caitlin. Justin jest odpowiedzialny- mama próbowała mnie pocieszyć.
Tak, on jest. Inni nie. A co jeśli… miał wypadek? Co wtedy? Nie, nie, nie nic z tych rzeczy. Nadal chodziłam w kółko, próbując pozbierać myśli.
Isabell wysłała mi smsa, że są już pod moim domem. Szybko zabrałam swoją torbę z podłogi i założyłam skórzaną kurtkę poczym wybiegłam mrucząc do rodziców, że będziemy w kontakcie. Nie chciałam by moja nerwowy nastrój udzieliła się także im. Ja sama zbyt bardzo się denerwowałam, a nawet nie wiedziałam, co się stało. Chwila, modliłam się o to by nic się nie stało. Minuty zdawały się być godzinami, a każda sekunda niepewności była jak wieki w męczarniach.
Szybko otworzyłam drzwiczki samochodu Tylera i wręcz zaczęłam błagać o jakiekolwiek wyjaśnienie. 
- Powiedźcie mi coś, bo zaraz eksploduję- powiedziałam, zapinając pasy na tylnym siedzeniu.
Isabell przełknęła ślinę.
-Nie jest dobrze, Cait.
Miałam choć miała nadzieję ,że mnie uspokoi, a ona powiedziała „nie jest dobrze”.
Mój żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, a ręce zaczęły drżeć. Nie będę wspominać nawet o tym, że moje ciało zesztywniało.  Nie powiedziałam nic. Wiedziałam, że Isabell będzie kontynuować. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się w górę i w dół.
-Z tego, co wiem, Justin musiał się z kimś…spotkać. W magazynie za miastem wybuch pożar. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
-Proszę, powiedź, że go tam nie było . Błagam- zaczęłam.
Isabell nie powiedziała już nic tylko ułożyła usta w wąską linię.
Chwila, przecież to nic nie znaczy. On tam tylko był. Tylko był, może nic się nie stało. Powtórzyłam to zdanie w swojej głowie miliony razy. Teraz dla odmiany czas pędził zbyt szybko.
Samochód zaczął się powili zatrzymywać i Tyler zaparkował na jakimś poboczu. Natychmiast wybiegłam z samochodu, zanim ktokolwiek mógłby mnie zatrzymać. Musiałam wiedzieć, co się stało. Dookoła było mnóstwo ludzi, zbierali się w jakieś grupki.  W ogóle nie wiedziałam, o co chodzi i co robić. Spojrzałam na budynek w oddali. Dzięki Bogu już nie płonął, zdawało się, że straż pożarna skończyła swoją pracę. Nie wiedziałam czy to dobrze czy źle. W tym momencie nic nie wiedziałam. W desperacji uszczypnęłam się w ramię sprawdzając czy nie śnię. Nie, ten koszmar dział się naprawdę. Przedzierałam się przez tłum próbując go odnaleźć. Nigdzie go nie było. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam pięści. Muszę dać radę, Justin by się nie poddał.
Podeszłam do mężczyzny w stroju strażaka.
-Przepraszam czy nie widział pan chłopaka? Miodowe włosy, brązowe oczy, mniej więcej pana wzrostu?- Każde słowo z ogromnym trudem opuszczało moje usta.
Brzmiałam tak jakbym zaraz miała się udusić.
-Przykro mi panienko, wszyscy opuścili już…
Odwróciłam swoją głowę by na niego nie patrzeć. Łzy zaczęły napływać do moich oczu. Mężczyzna spuścił wzrok i ponownie zajął się swoją pracą, w której mu przeszkodziłam.
Nadal przedzierałam się przez tłum mając nadzieję, że go znajdę. Cały czas spoglądałam w każdą stronę cicho modląc się o to zobaczyła jego jasnobrązowe włosy.  Kilka razy zapytałam napotkanych ludzi czy go widzieli. Żadna z odpowiedzi nie usatysfakcjonowała mnie i to było straszne, ale nie dopuszczałam do siebie złych myśli, nie mogłam się teraz załamać. Moje nogi zaczęły boleć, ale teraz to było najmniej ważne. Nawet nie wiedziałam, że Isabell i Tyler są gdzieś za mną. Usiadłam na ziemi i wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Moja przyjaciółka lekko dotknęła mojego ramienia, ale w jej oczach był strach, smutek i ból.
-Gdzie on jest?- Zapytałam bardzo cicho.
Musiałam powstrzymywać się od płaczu. Moje myśli w tej chwili wariowały. Nawet nie mam pojęcia jak to opisać. Byłam przerażona i sparaliżowana. Sparaliżowana i przerażona i tak w kółko. Teraz byłam tak bardzo zaszokowana, że nie byłam w stanie się poruszać. Isabell mówiła coś do Tylera, ale nie byłam w stanie nic usłyszeć, wzięłam głęboki oddech.
-Caitlin wszystko dobrze? O mój Boże jesteś blada- teraz zwróciła się do Tylera- Ona jest blada!
Czułam, że zaraz stracę przytomność, bo pojedyncze czarne kropki pojawiały się w mojej podświadomości. Nie, nie, nie. Potrząsnęłam głową i pozbyłam się ich, nie mogłam teraz zemdleć. Ponownie wzięłam głęboki oddech. Będzie dobrze. Myśl, że mogę go stracić była niedoniesienia.
-Już jest ok- rozejrzałam się dookoła, nie będą sama pewna czy powiedziałam prawdę - Gdzie jest Tyler?- Choć na chwilę oderwałam się od myślenia o Justinie.
Isabell pomogła wstać mi z trawy i uśmiechnęła się szeroko.
-Myślę, że tam- odwróciła moją głowę do tyłu.
Chłopak, dla którego tu byłam znalazł się. Łzy radości pojawiły się w moich oczach, natychmiast pobiegłam do Justina. Nie mogłam się opanować i cały czas sprawdzałam czy jest prawdziwy ,czy nie śnię. Bałam się, że po prostu zniknie.  Tak, był prawdziwy. Wtuliłam się w niego mocno i nigdy nie chciałam go opuścić. Nigdy. Szlochałam cały czas nie mogą się opanować. Justin mocno przytulał mnie do swojej klatki piersiowej. Zacisnęłam palce i ocierałam swoje łzy. Zauważyłam, że przemoczyłam szarą bluzę Justina. Gdy na moment opanowałam łzy spojrzałam na jego twarz. Była gdzie niegdzie była pokryta czymś czarnym i kaszlał, co chwilę, pewnie zakrztusił się dymem po pożarze. Miał też kilka małych zadrapań.
-Nic ci nie jest? Cholera Justin, to była najgorsza godzina w całym moim życiu!- Byłam pewna, że gorsza już nigdy nie nastąpi. Nadal nie mogłam się nacieszyć jego widokiem, choć bałam się, że to tylko początek złego.
-Jakim cudem ty- pokazałam palcem na magazyn- przecież to się paliło!
Mojej radości nie można było opisać, naprawdę miewałam już najgorsze myśli. Nie wiem jak on to robił, że zawsze wychodził ze wszystkiego cało.
- Też się cieszę, że cię widzę- zaśmiał się.
Miałam wrażenie, że nie chce o tym mówić, może musiał walczyć o życie? Łzy znów pojawiły się w kącikach moich ust. O nic więcej nie zamierzałam go pytać, liczyło się, że był tu bezpieczny.
Nawet w jednej z najtrudniejszych chwili mojego życia umiał mnie rozśmieszyć.
- Nie wiesz jak bardzo się martwiłam- znów wtuliłam się w jego ramiona, teraz byłam bezpieczna, on też.
Nic nie powiedział.
***
-Przyrzekam, że myślałam, że umrę z bólu.
-Nawet tak nie mów-pogładził mnie po włosach.
Teraz wszystko wydawało się takie proste, był tu ze mną. Był bezpieczny. To dwie rzeczy, które się dla mnie liczyły.
Justin usiadł na wzniesienie, zrobiłam to samo, cały czas się do niego przytulając jakby od tego zależało moje życie.
Przez kolejne piętnaście minut nie odezwał się. Nie mówił nic. Kompletnie nic. Czasami miałam wrażenie, że muszę przypominać mu o mruganiu. Gdy w końcu się odezwał nie były to słowa, które chciałam usłyszeć.
-Mogę Ci przyrzec, że gdybym mógł cofnąć czas, dziś nie znałbyś nawet mojego imienia.

To zdanie było jak cios w serce, co on wygadywał?
-S-słucham?- Jąkałam się.
-Byłaś najlepszym, co mnie w życiu spotkało i zawsze będziesz-powiedział wpatrując się w jakiś punkt w oddali.
BYŁAŚ?!
-Czy ty ze mną zrywasz?- Mój głos drżał.
Justin dotknął mojego policzka i patrzył w moje oczy.
-Sprawiłaś, że się uśmiechałem za każdym razem, gdy o tobie pomyślałem, wciąż będę to robił.- kontynuował ignorując moje pytanie- Byłaś tą, która zawsze mnie wspierała- trzymałam się za głowę i próbowałam się nie rozpłakać- Nie jestem idealny, ale…
-Nie musisz być idealny chcę żebyś był mój.
Kompletnie mnie ignorował.
-Ale zawsze ze mną byłaś i mnie wspierałaś ,ale to czym się kiedyś zajmowałem nie da mi spokoju. Przeszłość zawsze wraca. Wracają problemy. Nie ważne jak będę chciał zostać, muszę odejść.
-Odejść? Ty chyba oszalałeś?! Po tym wszystkim tak po prostu…- łzy spływały po moich policzkach-tak po prostu odejść.
-Caitlin nie raz byłaś o włos od śmierci.
-Proszę nie rób tego- szepnęłam cicho.
- To dziś uświadomiło mi tylko, że zawsze będziesz w niebezpieczeństwie.
-Przecież nic mi się nie stało!- Próbowałam się bronić.
-Chciałbym być kimś, kto na ciebie zasługuje.
- Możemy to naprawić…wtedy daliśmy radę, dlaczego teraz nie…
-Bo to koniec Caitlin, koniec.
W ogóle go nie słuchałam, jestem pewna ,że gdybym to zrobiła rzuciłabym się na niego i nigdy nie puściła.
- Czasami dobrzy ludzie dokonują złych wyborów, ale to nie znaczy ,że są źli. To oznacza, że są ludźmi,J ustin- z każdą sekundą traciłam nadzieję na to, że to cokolwiek zmieni, ale nie mogłam go stracić. Nie mogłam.
Justin zacisnął szczękę.
- To niczego nie zmienia.
-Nigdy nie kochałam kogoś tak bardzo jak kocham ciebie.
-Nie rozumiesz, że to jedyny sposób na to byś miała normalne życie? Bez tego wszystkiego?- Zatrzymał się na chwilę i oblizał wargi- beze mnie.
Widziałam w jego oczach pustkę, w oczach, w których wcześniej widziałam cały świat.
 Nie płacz. Nie płacz.Nie płacz. Kurwa. Łzy nadal spływały po moich policzkach, jakby miały robić to do końca mojego życia.
Widziałam, że Justin chciał coś powiedzieć, ale tylko przegryzł wnętrze policzka.
-Więc to koniec…tak się to wszystko skończy?- Syknęłam.
Moja rozpacz zamieniła się w złość. Justin podszedł do mnie bliżej. Dotknął ręką mojego policzka i lekko pocałował mnie w czoło.
-Pamiętaj, byłem tu dla ciebie.
Część mnie chciałaby się odwrócił i powiedział, że to był jakiś chory żart. Choć wiedziałam, że tak nie będzie, że może uda nam się poskładać moje połamane serce, które tak bardzo w tej chwilii zranił. Założył na głowę kaptur i wsunął ręce do tylnych kieszeni.
 Odszedł.
Zostawił mnie tu samą.
Nie potrzebował pistoletu by mnie zabić, wystarczyło, że odpowiednio dobrał słowa.
Zaufanie, zrozumienie, akceptacja, nadzieja, wsparcie to wszystko odeszło wraz z nim, ale zapomniał zabrać najważniejszego. Mojej miłości do niego.
________________________________________
Nie chcę się teraz rozpisywać :) Mam dla was jeszcze epilog, który dodam w niedzielę, zajrzyjcie.
Wow, jesteście w szoku?